poniedziałek, 29 czerwca 2015

Trzy róże

Jedna kropla
   Szum głosów i oddechów rozbija mój umysł.
Druga kropla
   Prąd rozchodzi się gwałtownie po moim ciele.
Trzecia kropla
   Wciągam gwałtownie powietrze i otwieram oczy.
Uderzenie serca
Żyję

   To zabawne. Jak bardzo jedno wydarzenie, kilka krótkich minut, może wpłynąć na życie. Zamykasz oczy na trochę dłuższą chwilę, a gdy je otwierasz nic już nie jest takie samo.
   Podobno zmiany są dobre. Nie wierzcie w to.
   Nie wszystkie.

   Monotonny głos nauczyciela usypia mnie. Znów wprowadza mnie w ten stan dziwnego letargu, w który popadam coraz częściej. Zanurzam się w pojawiającej się znikąd ciemności, tak podobnej do tej pustki, w której przebywałam w tamtej chwili. Działa na mnie jak obecność starego znajomego - uspokajająco. Czasami zastanawiam się, czemu nie zrobiłam tego jednego kroku w nieznane. Jeden mały krok i nie byłoby już nic. Byłabym wolna, bez zmartwień.
   Dlatego żałuję, że nie zrobiłam tego jednego, cholernego kroku do przodu.

   Jest już ciemno. Chyba to już bardziej noc niż wieczór. Ale tak jest dobrze. Lubię ten otaczający mnie mrok. Siedzę na ławce w parku i odchylam głowę do tyłu. Na moją twarz spadają kolejne krople. Jedna za drugą. Znów zapadam się w tą pustkę i czuję to wszystko, co wtedy. Czasem w tym wszystkim pojawia się mały, świetlisty punkt. Nie wiem, czy naprawdę go wtedy widziałam. Wolę myśleć, że nie.
   Ciemność jest dla potępionych.
   Takich jak ja.
   Kolejne trzy krople. Otwieram oczy i wracam do tego pierdolonego życia.

   To już dwa lata.
   Mijają dokładnie dwa lata od tamtej chwili.
   730 dni temu umarłam.
   A po 10 minutach powróciłam do życia.
   Szczerze?
   Wolałam być martwa.
   Przeczesuję dłonią ostrzyżone na chłopaka włosy. Dłuższa, kruczoczarna grzywka przysłania mi pomalowane na smolisty kolor oczy, których tęczówki mają tą samą barwę. W zestawieniu z moją trupiobladą skórą to wszystko nadaje mi nieco upiorny wyraz. Plamię usta ciemnofioletową szminką i wychodzę na miasto.
   Naciągam na głowę kaptur mojego czarnego, sięgającego kostek płaszcza, który powiewa za mną pod wpływem gnającego po ulicach wiatru. Spod rozpiętego materiału widać bokserkę, bojówki i glany, wszystkie w tym samym, kruczym kolorze. Już niejednokrotnie słyszałam, że wyglądam jak śmierć, tylko kosy brak. Nie przeszkadza mi to.
   Przecież to prawda.

   Przeskakuję przez mur, a materiał rozkłada się za mną jak skrzydła. Ląduję na ugiętych nogach i po chwili kontynuuję wędrówkę, mijając kolejne nagrobki. Przystaję przy jednym z nich. Z wewnętrznej kieszeni wyjmuję trzy białe róże i kładę je na grafitowym marmurze. Przez jakiś czas tylko patrzę się na wyryte w płycie litery.
   - Przepraszam. - Cichy, ledwo słyszalny szept wydobywa się spomiędzy moich warg. Ktoś stojący obok mógłby wziąć go jedynie za westchnienie wiatru.
   Ruszam dalej. Po chwili biegnę już pomiędzy tymi pamiątkami ludzkich istnień, które jednak przecież nie są wieczne. Wszyscy znikniemy z tej Ziemi, umrzemy. Przez jakiś czas pamięć o nas będą niosły cmentarze pełne pomników, ale potem i one znikną. Taka kolej rzeczy.
   Przelatuję nad parkanem i podążam dalej, aż do starego, zapomnianego stawu i zbutwiałej kładki nad nim. Deski są stare i w większości przegniłe, ale utrzymują mój ciężar. Przechodzę na drugą stronę zbiornika i siadam na wielkim, podłużnym kamieniu.
   Patrzę w taflę wody i widzę w niej gwieździste niebo. Kocham ten widok prawie tak bardzo jak samotność. Wyciągam fajki i podpalam jednego. Zaciągam się dymem tak głęboko jak tylko mogę. Ale nikotyna nie przynosi mi już ukojenia. Cztery machy i z papierosa zostaje wyłącznie filtr, który rzucam w mroczną głębię. Zaciskam dłoń przyobleczoną w skórzaną rękawiczkę w pięść i uderzam nią w zimny głaz pode mną.
   Raz.
   Dwa.
   Trzy.
   I znów.
   I ponownie.
   Tracę rachubę. Ręka pulsuje bólem, a po palcach cieknie krew. Krew, która zabarwiła również moje tymczasowe siedzenie. Z gardła wydobywa mi się zduszony warkot. Opieram łokcie na kolanach i kładę czoło na skrzyżowanych przedramionach. Staram się nie myśleć, ale to wydaje się być niemożliwe.
   Czuję zmianę w powietrzu. Nie muszę nawet podnosić wzroku aby wiedzieć, że to on się znów pojawił. Skąd to wiem? Ponieważ nikt inny nigdy mnie tu nie znalazł. Ani nie wiedział o moich wyprawach do tych swoistych mauzoleów. Po prostu pewnego dnia spotkałam go przy cmentarnej bramie. W następnym miesiącu też. Kolejnych trzydzieści dni później znalazł mnie nad stawem. I znajduje tak od tamtego dnia. W każdym miesiącu.
   - Czemu tym razem były to trzy róże?
   Słysząc jego głos sztywnieję. Odezwał się po raz pierwszy. Do tej pory zawsze siedzieliśmy w ciszy. Odwracam powoli głowę w prawą stronę. Pomiędzy pasmami zasłaniającej mi widok grzywki widzę jego twarz. Patrzę w te oczy i nie mogę przestać się zastanawiać, co takiego on w sobie ma, że pomimo wszechobecnej ciemności, zieleń jego szmaragdowych tęczówek jest doskonale widoczna.
   - Bo to już kolejny rok. - Mój głos jest zachrypnięty. Rzadko mówię. - Przecież wiesz.
   - To nie była twoja wina.
   - To jest moja wina. - Pustka słyszalna w moich słowach zdaje się przerażać mojego towarzysza.
   - Nie. - Kręci przecząco głową.
   - Wiem swoje.
   - Ja też. Byłem tam. To nie twoja wina.
   - Moja. Kosiarz mógł wziąć mnie. Zamiast kogokolwiek z nich - dodaję szeptem.
   - Nic nie mogłaś na to poradzić.
   - Ale powiedz mi, jak to w ogóle było możliwe? Jak, do cholery?! - wyję w noc. Mój głos się łamie.
   - Widocznie tak miało być.
   - Jasne - syczę. Złość przepełnia mnie. - Jestem potępiona. Nawet w piekle mnie nie chcą.
   Zrywam się i chwilę potem znikam już w otaczającym staw lesie. Płaszcz łopocze za mną. Brzmi to jak łomot skrzydeł wielkiego ptaka. Wiem, że nie ruszy za mną.
   Nigdy tego nie robi.

   Pęd i świst wiatru pobudzają mnie. Czuję adrenalinę krążącą szaleńczo w moich żyłach. Ale zwalniam, gdy wjeżdżam do miasta. Zatrzymuję się na chwilę na czerwonym świetle i zaraz ruszam do przodu. Nagły pisk wdziera się w moje uszy mimo kasku. Spoglądam w lewo. W tej samej chwili maska czerwonego mercedesa wbija się w tylne koło mojej Aprilii. I w moją nogę. Tracę kontrolę nad motocyklem, chociaż mimo bólu w kończynie staram się to zrobić. Przecinam kilka pasów. Wbijam się w jadącego spokojnie fiata. Mam wrażenie, że prawa połowa mojego ciała umarła na miejscu. Niebieski samochodzik zatrzymuje się na słupku. Krzyki i światła ledwo do mnie docierają przez kurtynę bólu. I wtedy bryłę stworzoną z mojego jednośladu i auta w kolorze nieba miażdży ciężarówka.
   Tracę przytomność i zanurzam się w ciemność.

   Budzę się. Już tyle razy miałam ten sen, że nie robi on na mnie większego wrażenia. Może tylko lekko wzmaga mój żal.
   Minął kolejny miesiąc. Pod płaszczem ukrywam kwiat i ruszam w oczywistym kierunku. Znów przeskakuję betonowe ogrodzenie i znów podążam swoimi ścieżkami. Kocham tą otaczającą mnie zewsząd ciszę przerywaną tylko cichym szumem wiatru. I ciemność.
   Tak, kocham ciemność. Ona do mnie pasuje.
   Kładę różę pomiędzy zniczami i patrzę przed siebie. Drzewa wciąż szumią, gwiazdy wciąż świecą, a ja nadal patrzę na zapisane przede mną nazwiska.
   - Przepraszam.
   - Nie masz za co przepraszać.
   Dźwięk jego głosu rozbrzmiewa w otaczającej mnie nocy. Wiem, że stoi za mną. Wyczuwam to. Obecność drugiego człowieka. A oprócz mnie o tej porze bywa tu tylko jedna osoba.
   - Mam. Stałam się ich kosiarzem. To wystarczająca wina.
   Zrywam się do biegu. Materiał płaszcza zahacza o gałęzie i gałązki mijanych przeze mnie roślin. Słyszę za sobą szybkie, goniące mnie kroki. Nie ma ze mną szans.
   - Zwolnij!
   Szybuję ponad parkanem.
   - Zatrzymaj się!
   Nie słucham rozkazów. Śmierć nie musi.
   - Proszę, Rozi.
   Zatrzymuję się. Tak dawno nikt nie zdrobnił mojego imienia.
   - Proszę, porozmawiaj ze mną.
   Dogania mnie i staje obok. Odchylam głowę do tyłu, aby spojrzeć mu w oczy.
   - Nie mamy o czym rozmawiać.
   Uciekam. Od ponad dwóch lat uciekam coraz częściej. Zatrzymuję się dopiero przy moim kamieniu. Siadam na nim i wystawiam twarz do gwiazd. Zamykam powieki i po chwili czuję na skórze dotyk chłodnych kropel. Deszcz.
   Jak tamtego dnia.
   Zanurzam się w otaczającą mnie pustkę. Pochłania mnie ona bez reszty. To tak bardzo przypomina ten krok, którego wtedy nie zrobiłam, że moje ciało wyje z tęsknoty. Z tęsknoty za zniknięciem z tej planety.
   Nagłe trącenie w ramię wyrywa mnie z tego utęsknionego dla mnie stanu. Zdezorientowana powracam do życia. Znów.
   - Co ci się stało? - Patrzy na mnie przerażony. Nie mam pojęcia o co mu chodzi. - Nie oddychałaś!
   - Więc trzeba mnie było tak zostawić. - Wzruszam ramionami.
   - Co się z tobą dzieje? - Siada obok mnie i spogląda zaniepokojony w moją stronę.
   - Życie się dzieje.
   - Zmieniłaś się.
   - Mówisz tak, jakbyś mnie znał.
   - Uczymy się w tej samej szkole, pamiętasz?
   - A co to zmienia? Nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy, nie mamy wspólnych znajomych. Nie znasz mnie, więc jak możesz uważać, że się zmieniłam?
   - Pewne rzeczy można zauważyć i tak. Poza tym, pamiętam jaka byłaś na zjazdach.
   Słysząc to sztywnieję.
   - Skończyłam z tym, rozumiesz? Skończyłam. - Wstaję gwałtownie.
   - Dlaczego? Byłaś świetna. Zawsze wygrywałaś. Jak mogłaś skończyć z czymś, co kochasz? - Chłopak podnosi się.
   - Dobrze wiesz dlaczego.
   - Czy ktokolwiek obwinił cię za to, co się stało?
   - Sama siebie obwiniam. To mi wystarczy.
   Pędzę. Byle jak najdalej od tego miejsca. Byle jak najdalej od niego.

   Zakładam kombinezon. Nadal jest na mnie dobry. Powoli schodzę do garażu. Ściągam materiał z maszyny stojącej w rogu pomieszczenia. Aprilia jest tak piękniejsza niż przed wypadkiem. Pewnie ojciec ją naprawił i wyklepał. Zawsze lubił mechanikę. Dotykam niepewnie manetki. Prąd przechodzi przez moją skórę i mięśnie. Płuca ściskają się z podekscytowania. Cała moja istota za tym tęskni. Za uczuciem wolności, za którym tęskni też moja dusza. Wsiadam na motocykl, a moje ciało od razu przybiera odpowiednią pozycję do jazdy. Mam to we krwi. Cała rodzina mi to mówiła.
   - Jest cudowna, prawda?
   Słysząc ojca kiwam zgodnie głową. Jej wcześniejszy grafitowy kolor zastąpiła smolista czerń idealnie pasująca do mojego obecnego wyglądu.
   - Czemu ją naprawiłeś? - pytam.
   - Bo wiedziałem, że do tego wrócisz. To jest twoje serce, a bez niego nie można przecież żyć.
   - Mama nie byłaby zadowolona.
   - No jak to nie? Przecież to ona kupiła ci pierwszy skuter. Wiedziała co to znaczy pasja. Ja zawsze będę ją pamiętać jako zwariowaną spadochroniarkę, w której się zakochałem.
   - Dzięki. Za wszystko - mówię i wkładam na głowę kask. Minutę później pędzę już drogą za miastem. Wszystko we mnie śpiewa z radości ponownej jazdy na motocyklu. Wijącą się jak serpentyna trasą pnę się do góry. Zajeżdżam na mały parking z widokiem na miasto w dole. Ktoś już tu jest. Staję i gaszę silnik. Opieram się o barierkę i stawiam kask obok swoich nóg. Wciągam powietrze głęboko w płuca. Zapalam fajka.
   - Jednak wróciłaś.
   - Tak wyszło.
   - Najwyższy czas żyć dalej. Nawet ja się pogodziłem z tym, co się wtedy stało.
   - Bo to nie była twoja wina - mówię sarkastycznie.
   - Twoja też nie.
   - Jak to nie? Gdyby nie ja tamten debil pojechałby dalej, ewentualnie jebnąłby w jakąś osobówkę, co skończyłoby się obtarciami i obiciami. Ale tak nie było. Jebnął we mnie, ja w fiata, a w nas tir. Trzy ofiary śmiertelne. Trzy, do cholery!
   Uderzam pięściami w barierkę.
   Raz.
   Drugi.
   Trzeci.
   Metalowa konstrukcja drży. Chłopak łapie moje ręce i przyciska je do swojego ciała unieruchamiając mnie. Patrzę w jego szmaragdowe oczy i uspokajam się.
   - Nikt cię o nic nie obwinia. I ty też nie powinnaś się winić.
   - Jak mogę się nie winić? Oberwałam najmocniej bo byłam na motorze. A mimo to przeżyłam, a oni? Śmierć na miejscu. Jakim prawem? Przecież byli w samochodzie. To ja powinnam zginąć.
   - Nikt nie wie jak to możliwe. Siły wyższe tak zdecydowały. Nikt inny nie miał na to wpływu.
   Wierzę mu.
   Patrząc w te jego niesamowite tęczówki czuję, że wierzę w jego słowa.

   Kolejna biała róża znajduje miejsce na grafitowej płycie. Tym razem on jest ze mną. Przez ostatni miesiąc staliśmy się prawie nierozłączni. Ja przy nim znalazłam spokój od wyrzutów sumienia. Daniel zyskał towarzyszkę, która rozumie go bez słowa. Dla nas to układ idealny.
   - Nie przejmuj się już tym. - Obejmuje mnie ramieniem.
   - Staram się.

   Trzy lata.
   1095 dni.
   Czasem mam wrażenie, że minęła tylko chwila od wypadku.
   A czasem, że wieki.
   Położyliśmy róże na pomniku, a teraz jedziemy przez miasto. Kilka minut później stoimy na parkingu i patrzymy na dolinę w dole. Zdejmuję kurtkę, rzucam ją na jednoślad i siadam na barierce, tyłem do widoku i słońca.
   - Te blizny są po wypadku? - Wskazuje na moje ręce.
   Spoglądam w dół i kiwam głową. Skórę mam nierówną, zniszczoną, w niektórych miejscach różową tam, gdzie miałam jej ubytki. Nogi wyglądają podobnie. Reszta ciała również. Bez większych obrażeń pozostała jedynie twarz i szyja. Nie dawano mi szans na przeżycie. A jednak przeżyłam. Chyba nadal po części tego żałuję.
   - Wiem, że odrzucają. Ale przypominają mi, że żyję.
   Jesteśmy na mieście. Chyba przed jakimś fast foodem. Nie jestem pewna. Daniel nas tu prowadził. Chyba nigdy nie przestanę być mu wdzięczna. To dzięki niemu znów zaczęłam jeździć. Znów zaczęłam żyć.
   Widzę go. Na twarzy ma ten lekko ironiczny uśmieszek, ale w oczach czai się cień smutku. Odchylam głowę do tyłu i przymykam powieki. Ciemność już nie jest najlepszym przyjacielem. Jest blisko, ale nie mam ochoty się w nią zanurzyć. Zaczyna padać.
   Chłopak szczerzy się do mnie szeroko. Odpowiadam podobnym gestem, chociaż moją twarz ozdabia asymetryczne skrzywienie warg, z jednym kącikiem uniesionym nieco wyżej od drugiego. Polubiłam zielonookiego. Sama nie wiem kiedy.
   Podchodzi do nas jego kolega. Nie znam typa. Oddalam się trochę, aby w spokoju zajarać. Daniel nie lubi dymu. Ale mówi, że wyglądam porażająco, gdy tak palę, ubrana na czarno, z wyrazem niechęci do wszystkich i do wszystkiego. Że wyglądam jakbym była ponad to wszystko. Jakbym była nierealna. Nierzeczywista.
   Chłopaki wygłupiają się. Czasem zachowują się jak małe dzieci.
   Wyczuwam zmianę w powietrzu. Tak charakterystyczne uczucie miałam wcześniej tylko raz. To znów ten moment. Mały, krótki. Gdybym w tej chwili zamknęła oczy na jedną chwilę dłużej wszystko pewnie potoczyłoby się inaczej. Jak to w życiu. Dlatego rozglądam się wokoło.
   Daniel robi kilka kroków do tyłu. Jaki on bywa nieuważny. Wiem, że to się źle skończy. Rzucam niedopałek. Rozlega się pisk. Ludzie krzyczą. Silnik ryczy. Miałam rację.
   Mój Daniel. Nieświadomy sytuacji. Jak prawie zawsze, gdy nie jeździ motocyklem. Wtedy potrafi być skupiony.
   Biegnę. Tak szybko jak mogę. Zielonooki i kolega nadal nic nie widzą. Wpadam z impetem na Dana. Moje ciało umiera.

Jedna kropla
   - Nie rób mi tego, Rozi. Nie odchodź. Nie zostawiaj mnie, proszę. Pomoc już w drodze...
Druga kropla
   Głos Daniela słabnie coraz bardziej. Widzę niewyraźnie.
Trzecia kropla
   Zamykam oczy. Daniel znika. Gwiazdy nadal są. W ciemności.
Serce staje
Odeszłam

   Idę. Przeskakuję przez mur i idę dalej. Te same pomniki. Te same nazwiska.
   To już rok. 
   366 dni.
   Dni wypełnionych pustką, samotnością, tęsknotą. 
   Dni bez niej.
   Codziennie żałuję, że byłem tak ślepy i nieuważny. Gdybym wtedy nie wyszedł na drogę, gdybym spojrzał w bok, ona nadal by żyła. Nie skoczyłaby na mnie, nie poświęciłaby się. Byłaby tu teraz.
   Jestem temu wszystkiemu winien. 
   To już cztery lata.
   1461 dni.
   Tyle dni, a czasem mam wrażenie, że wypadek był wczoraj. Że minęło kilka godzin odkąd zobaczyłem ten motocykl zbliżający się do naszego samochodu. Że ledwie godzinę temu obudziłem się w szpitalu i dowiedziałem się, że tylko ja przeżyłem. Że pół godziny temu dowiedziałem się, jak doszło do tego wszystkiego. Że kwadrans temu zauważyłem systematycznie pojawiające się na ich grobie kwiaty i odkryłem ich przyczynę. Że dziesięć minut temu odnalazłem w Rozalii wyjście. Że pięć minut temu trzymałem jej umierające ciało w ramionach, a potem patrzyłem, jak przez dłuższy czas bezskutecznie ją reanimują. Że minutę temu widziałem ją po raz ostatni, leżącą w trumnie, ubraną w ten nieśmiertelny płaszcz, bojówki i glany. Że kilka sekund temu zamieszkałem z jej ojcem, z którym się poznałem, gdy moja Rozi jeszcze żyła. Bo zostaliśmy sami. Obydwaj bez rodzin.
   A teraz wyjmuję z płaszcza sześć róż. Zacząłem ubierać się podobnie do niej. Rozumiem, dlaczego to polubiła. Trzy białe kwiaty kładę na potrójnym grobie. Ten zwyczaj też przejąłem od niej. Pozostałe układam na czarnym grobie obok. Wiem, że nie chciałaby białych. Uważała siebie za potępioną. Kochała czarny kolor. I gwiazdy. I jazdę motocyklem. 
   - Przepraszam - szepczę do jej imienia. 
   Winię siebie. I w przeciwieństwie do niej mam powód. Jej ojciec powiedział, że mam się nie winić. Że to był jej sposób na oczyszczenie. Że nie wybaczyłaby sobie, gdyby na jej oczach zginął też ostatni z mojej rodziny. 
   Ale i tak się obwiniam. Jakbym nie mógł?
   Siedzę nad stawem i patrzę w gwiazdy. Odchylam głowę i zamykam powieki.

Jedna kropla
   Słyszę huk miażdżonego żelaza.
Druga kropla
   Widzę Rozalię nad grobem.
Trzecia kropla
   Patrzę na martwą dziewczynę.
Będę to kontynuować
Kocham cię, Rozi


czwartek, 4 czerwca 2015

Codziennie po części

C: Mogę Ci zadać pytanie?
D: Jasne.
    Pytaj.
C: Jak to jest tak powoli umierać?
    Codziennie po części?
    Jeśli nie chcesz to nie odpowiadaj.
    Przepraszam.
    Nie chciałem być zbyt ciekawski..
D: Nie, spoko.
    Odpowiem.
    Czytałam kiedyś książkę, w której dziewczyna była tak jakby nawiedzana przez złą istotę.
    Każdy dzień zaczynała od zadania sobie pewnych pytań.
    Jak ma na imię, kim jest, czym się zajmuje itd.
    Dla mnie tak wygląda umieranie.
    Codziennie rano, zanim otworzę oczy, zadaję sobie kilka pytań, aby zobaczyć czy mój intruz nie zabrał mi kolejnej części mnie.
    Jak mam na imię?
    Klara
    Ile mam lat?
    18
    Kim jestem?
    Zwykłą dziewczyną, która ma swoje demony.
    Jaki jest mój cel?
    Zobaczyć kolejny wschód słońca.
    A potem idę na dwór i obserwuję jak słońce pojawia się nad drzewami.
    Wtedy nie umieram.
    Wtedy jestem zdrowa.
C: Podziwiam Cię.
    Ja bym chyba nie dał rady.
D: Po prostu nie chcę być bierna.
    Umrę prędzej czy później.
    I wolę żyć krócej a normalnie
    niż jak w klatce.
C: Chciałbym się z Tb spotkać..
D: Nie chciałbyś.
    Rozczarowałbyś się.
C: To niemożliwe.
    Za bardzo Cię lubię..

wtorek, 26 maja 2015

Nareszcie!

I już po maturkach :D Ostatnia była wczoraj ^^
Cieszę się razem ze wszystkimi, którzy również przeżywali w tym roku te tortury, a tym, którzy jeszcze trochę ich mają życzę powodzenia ;)
Ostatnio weny trochę mi zabrakło, ale coś czuję, że niedługo znów coś wstawię ;). Może nawet nie koniecznie o takiej skrzywionej psychicznie tematyce :D
Niech moc będzie z wami! :D

Takie tam, z wycieczki :D

wtorek, 12 maja 2015

Do zobaczenia w piekle

   Najwięcej odwagi wymagają te małe, proste rzeczy.
   Myślisz, że masz jaja, bo podskakujesz jakiemuś kolesiowi, mając za sobą do obrony stado skretyniałych debili o inteligencji bliskiej zeru? Taa. To wybitnie odważne.
   Wiesz co wymaga odwagi?
   Przyznanie się do błędu, powiedzenie prawdy.
   Samobójstwo.
   Tak. To też. Może po części jest to też akt tchórzostwa, ucieczki przed problemami. Ale z drugiej strony, czy odważyłbyś zadać sam sobie ból związany z odchodzeniem z tego świata? I czy byłbyś w stanie skazać się na wieczne potępienie przez to co zrobiłeś?
   Nic nie jest takie łatwe na jakie wygląda.
   Nie jestem odważna. Nigdy nie byłam. Ani wtedy, gdy miałam przeciwstawić się ojcu, ani teraz, gdy siedzę w wannie, bawiąc się żyletką. Przecież wiem, jak to zrobić. Ciąć wzdłuż żył, a nie w poprzek. To tak cholernie proste. Wprost dziecinnie. Ale mimo to nie mogę się na to zdobyć.
   Już od roku tylko znaczę swoje ciało kolejnymi koronkami bólu, nie mając odwagi na zakończenie tego wszystkiego. Na zakończenie tej cholernej farsy zwanej potocznie życiem. Moim życiem.
   Więc kolejny raz tylko tnę swoją skórę, patrząc na lejącą się krew.
   Kiedyś będę dość odważna.
   Wiem to.
     
   Kolejny dzień w szkole to też kolejny dzień dziwnych spojrzeń kierowanych w moją stronę i szeptów na mój temat. Zdążyłam się do nich przyzwyczaić. Towarzyszą mi niemal wszędzie od roku. Odkąd wycofałam się z tego cholernego życia.
   Idę korytarzem z wysoko uniesioną głową. Mój wzrok obojętnie prześlizguje się po twarzach mijanych przeze mnie uczniów. Mają mnie za dziwadło, ale jednocześnie boją się mnie. Może dlatego, że jestem uważana za chorą psychicznie. Mówią, że moje oczy są puste jak oczy lalki.
   Możliwe. We mnie też nie ma życia.
   I wtedy zza rogu wychodzi On. Moje czarne oczy napotykają jego znienawidzone błękitne tęczówki. Tylko on nie odwraca głowy mijając mnie. I tylko widząc jego mam ochotę umknąć spojrzeniem.
   Ale idę dalej, a za mną powiewają poły płaszcza. Jego spojrzenie staje się szydercze. A ja... Ja widząc go wprost nie mogę powstrzymać fali nienawiści i pogardy płynących z moich oczu. Musi je widzieć, bo po chwili udaje, że mnie nie dostrzega.
   Jak ja nienawidzę Toma Harrisa.
     
   Jego oddech owiewa moją twarz. Nienawidzę zapachu gumy owocowej. Boli mnie wszystko. Każda część ciała, której dotykają jego ręce. A dotykają mnie wszędzie, co wywołuje u mnie odruch wymiotny. Ale nie mogę go odepchnąć, tak jak nie mogę krzyczeć.
   Musiał dodać coś do mojego piwa. To niemożliwe, żeby trzy puszki wywarły na mnie taki efekt.
   Całuje mnie w szyję, a zaraz potem w usta, gryząc moją skórę. Gdy jego zęby zaciskają się na mojej wardze czuję spływającą z niej krew. Jego ręce już dawno dostały się pod moją sukienkę, zdzierając ze mnie bieliznę. Chcę się od tego uwolnić, ale nie mogę.
- A teraz dasz mi to, na co czekam od roku - warczy.
   Popycha mnie w róg pomieszczenia. Nogi uginają się pode mną, przez co moja głowa uderza z cichym trzaskiem w ścianę. Ból eksploduje w moim mózgu.
   Zawsze tu się budzę. Pewnie dlatego, że w realu właśnie wtedy straciłam przytomność.
   Tej nocy jest inaczej.
   Idzie w moja stronę rozpinając spodnie. Ale ja nadal czuję swoje ciało. Dlatego, gdy przygniata mnie do podłogi i chwilę potem wbija się we mnie, ból zalewa mnie swoją falą. Jego zachrypnięte jęki rozkoszy budzą moje obrzydzenie. Ból pulsuje we mnie nieustannie, wciskając z oczu łzy a z gardła jęki bólu.
- No, mała. Spisałaś się - mówi opadając na mnie po ostatnim, głośniejszym jęku.
   "Żałośnie krótko, Tom" - mówi podświadomość tej prawdziwej mnie.
   Podnosi się, a tym razem ja robię to samo. Klęczy, a ja odchylam jego głowę wpijając się w jego usta i siadając na jego kolanach. Zaskoczony przyciska mnie do siebie, a ja czuję, że jego żałośnie mała męskość znów zaczyna twardnieć.
   Wtedy zsuwam usta na jego szyję
   i wgryzam się w jego krtań.
    
   Budzę się, a moje ciało jak zawsze po tym śnie pulsuje bólem. Nie pamiętam prawie nic z tamtego wieczoru. Obudziłam się miesiąc później, z paraliżem kończyn dolnych wynikającym ze  śpiączki. Dowiedziałam się, że znalazł mnie jakiś starszy chłopak, ale dopatrzyli się tylko urazu głowy, nie gwałtu. Szybko odzyskałam sprawność. I znienawidziłam Toma Harrisa.
   Zaczęłam się ciąć. I robię to do tej pory, nie mając odwagi aby zakończyć swoje marne życie.
   Ale nie to jest najgorsze w tym wszystkim. Najgorsze jest to, że...
   ja wciąż go kocham.
   Kocham Toma.
   Mojego pierwszego chłopaka. Mojego gwałciciela.
   A jednocześnie nienawidzę go.
   Najbardziej na świecie.
   Ale czas z tym skończyć. Skończyć ze słabością. Już wiem, co zrobić.
    
   Woda barwi się na czerwono. Robię kolejną kreskę na udzie i następny krwawy strumyk wpływa do wody. Zagryzam z rozkoszy wargi i zamykam oczy odchylając głowę do tyłu. Kolejna zmiana zapoczątkowana przez Toma.
   Stałam się masochistką. Nic nie sprawia mi takiej przyjemności jak ból.
   Wychodzę z wody i wycieram się. Tarcie ręcznikiem po nie do końca zagojonych ranach i bliznach, znajdujących się na udach, rękach brzuchu i biodrach, sprawia mi dodatkowy ból, którym rozkoszuję się jak kiedyś wódką. 
   Ubieram się w bordową, przylegającą sukienkę. Jej długie rękawy zasłaniają wszystkie blizny. Jest odpowiednio długa, by zakryć pamiątki na nogach, a jednocześnie wystarczająco krótka, żeby przyciągnąć spojrzenia chłopaków. Nie przejmuję się ciągle krwawiącymi ranami. Nie będzie widać tych plam. Nie na tej sukience. Zakładam botki na platformie, a na ramię zarzucam torebkę.
   Nikt w domu nie zauważył mojego wyjścia. Jak zawsze.
      
   Przysięgam spojrzenia. Zawsze tak było i jest. Z makijażem ciężko mnie poznać. I o to chodzi.
   Czuję na sobie jego spojrzenie, gdy wiję się na środku parkietu. Zawsze go do mnie ciągnęło. Tak jest i tym razem.
   Jego ręce przyciągają do niego moje biodra. Wyciągam rękę nad głowę i paznokciami znaczę delikatnie drogę na jego szyi. Staje mu.
   Odwraca mnie w swoją stronę i unosi moją twarz do góry. Chce się odsunąć, ale uniemożliwiam mu to, przeciągając go do siebie za pasek.
- Czego chcesz? Jeszcze ci mało? - Patrzy na mnie z pogardą.
- Tęskniłam - odpowiadam mu wprost do ucha, przygryzając je i napierając cyckami na jego klatę.
   Podoba mu się. Wiem to. I wiem, że chce więcej. Przesuwam językiem po jego szyi, przygryzając coraz mocniej jego skórę. 
   Sadystką też jestem.
   Łapię go za koszulę i ciągnę za sobą. Nawet się nie opiera. Żałosne. Wyprowadzam go na balkon. Nie obchodzi mnie, że ktoś z innego bloku może nas widzieć. Całuję Toma gryząc jego język do krwi. Odpowiada mi tym samym. Wzdycham zadowolona. Może mogłoby coś z tego wyjść. Może...
   Ale już za późno.
   Jego dłonie unoszą mnie, a za chwilę siedzę już na balustradzie. Znów go całuję, a jego dłonie zaciskają się na moich cyckach jak kiedyś. Tylko teraz ten ból sprawia mi przyjemność. Krew płynąca wcześniej z ran zdążyła zaschnąć i zlepić się z sukienką, więc gdy raptownie pociąga jej koniec trochę do góry, zrywa wraz z materiałem strupy. Z moich ust wyrywa się jęk rozkoszy wywołany tym bólem. Myśląc, że moja reakcja związana jest z jego działalnością, chłopak przyciska mnie do siebie. Nie wyprowadzam go z błędu. Jego ręka dotyka krwi gromadzącej się na mojej nodze.
- Co do..?
   Nie pozwalam mu zwracać na to uwagi. Wpijam się w jego usta kierując jego ręce na swoją talię. Niech sobie wędrują. Rozpinam jego pasek.
- Patrzę, że się podszkoliłaś.
   Popycham go gwałtownie do tyłu. Ląduje tyłkiem na betonie. Chwilę potem siedzę już na nim. Ledwie czuję, że we mnie jest.
- Dobrze, maleńka.
   To jest żałosne. Stęka i jęczy z rozkoszy, a ja nawet nic nie czuję. Żadnego bólu. Nic.
   Czuję, jak jakieś ciepło rozlewa się we mnie. Znów doszedł w minutę. Jedną ręką łapię go za brodę, drugą wplatam w jego włosy z tyłu głowy. Odrywam swoje usta od jego.
- Do zobaczenia w piekle, Tom.
   Jego oczy są przerażone. Cholernie mnie to podnieca. Zanim robi cokolwiek, przekręcam gwałtownie jego głowę w prawą stronę. Słysząc satysfakcjonujące pęknięcie zaczynam się śmiać. Całuję jego usta, choć to niełatwe, bo jego głowa spoczywa pod nieciekawym kątem. 
   Mówią, że trzeba mieć dużo siły, aby skręcić komuś kark. Jak to dobrze, że część swojego żałosnego życia spędziłam na siłowni.
   Walę w jego klatę zaciśniętymi pięściami. Z mojego gardła wydobywa się żałosne wycie. 
- Dlaczego, Tom?! Pytam się, kurwa, dlaczego?! Mogło nam wyjść! Ale ty wolałeś umrzeć! Kochałam cię, skurwysynie! Jak mogłeś mi to, kurwa, zrobić?!
   Znów się śmieję. No tak. Przecież to przeze mnie ma teraz wywieszony z ust język i wybałuszone oczy. Wstaję i zaczynam się śmiać. Kręcę się wokoło, z rękami wystawionymi na boki. Było mi tak lekko. 
- Czemu, Tom? Czemu mnie zostawiłeś? - szepczę, a łzy spływają mi po policzkach. 
   Wchodzę na barierkę i staję chwiejnie na jej szerokiej powierzchni. 
- Kocham cię, Tom. Do zobaczenia w piekle, skurwysynie. - Duszę się urywanym śmiechem. To takie zabawne! Stoję tu i gadam z trupem. Chyba ze mną źle.
   Spadam. Jakie to wspaniałe uczucie. Tak muszą czuć się ptaki. 
   Jednak jestem odważna.
   
   "Wszyscy jesteśmy upadli" ~ "Miasto Niebiańskiego Ognia", Cassandra Clare.


czwartek, 7 maja 2015

Finito!

I nareszcie koniec! :D
Dzisiaj miałam ostatnie matury pisemne. Wolność, kurde, wolność! Wreszcie! Teraz już tylko ustne.
Wakacje czas zacząć :D
A tak przy okazji, obiecałam komuś, że coś tu napiszę, więc...

MOJA KOCHANA, ALE WREDNA I ŁAJZOWATA SIOSTRA MNIE ZOSTAWIA!

Mówiłam Ci, że to napiszę ;p

wtorek, 5 maja 2015

Kolejny odstrzał

Kolejny dzień matur za mną, a zarazem za każdym maturzystą. Jak ja kocham matmę <3
Chcecie jakąś historię?
A może rozkminę na jakiś temat?
Pomysły możecie zgłaszać w komentarzach albo pisząc na 'mejla' xD

poniedziałek, 4 maja 2015

Jedna zaliczona

No i już polak za mną. Jutro matma. No ale powinno być dobrze. Aby zaliczyć.
Tak wszyscy się "Dziadów" spodziewali albo "Pana Tadka", a tu "Lalka". Taka niespodziewanka. Ale mogło być gorzej. Zawsze to lepiej niż Treny. Co jak co, ale one totalnie mi nie przypadły do gustu. No ale co kto lubi. 
Ja chcę już piątek. Bez matur i w ogóle.
Aż wena mi odeszła trochę po dzisiejszym. Masakra.
Łączę się w bólu z tegorocznymi maturzystami ;p.

niedziela, 3 maja 2015

Potwory

   Grzeczna.
   Ona zawsze jest grzeczna.
   Siedzi w pierwszej ławce i uśmiecha się do nauczycieli. Porządnie ubrana, włosy zaplecione w warkocz. Bardzo grzeczna dziewczynka.
   Jak bardzo wygląd może być mylący...
   Ta grzeczna dziewczynka wewnątrz wcale nie jest taka ładna. Gdy uśmiecha się do nauczycieli wspomina widok wytrzeszczonych oczu kota, którego powiesiła mając 6 lat. Tak zabawnie się miotał, zanim zesztywniał zupełnie. I te jego piski...
   Potrząsa głową wracając do rzeczywistości. Profesor znów spogląda na nią zadowolony. Przecież jest najlepszą uczennicą.
   Znów odpływa wgłąb swojego umysłu. Uśmiech się do niej, jakby ją lubił. Jakby był zadowolony. Jak on może? Przecież ten cholerny belfer postawił jej tylko dobrą ocenę z pracy domowej. Dobrą! Przecież powinna dostać bardzo dobrą ocenę. A może i lepszą...
   Pasjonuje się ogrodnictwem. Wie o tym, bo powiedział im to na jednej z luźniejszych lekcji. I widziała go pewnego dnia, gdy szła do sklepu. Przycinał gałęzie wielkim, błyszczącym sekatorem. I ten blask odbity od ostrej powierzchni...
   Na myśl o spływającej po ostrzach krwi czuje przyjemny dreszcz. Zamyka na chwilę oczy delektując się tą myślą i obrazem widzianym pod powiekami. Takie narzędzie przy odrobinie wysiłku przecięłyby nawet kość. Jeden ruch i nie ma palca. Wyobrażony krzyk odbija się echem w jej umyśle. Znów zamyka oczy delektując się tym przyjemnym uczuciem rozchodzącym się po całym ciele. Kolejny ruch i nie ma kolejnego palca. A nawet dwóch. Jak wtedy, gdy ucięła ogon psu brata. Wyobrażony krzyk belfra miesza się ze wspomnianym skowytem zwierzęcia.
   Jej oddech staje się ciężki i lekko przyspiesza. Oj... Ten krzyk zaczyna ją drażnić. Powoli blokuje mu głowę. Nie może nią ruszyć i tylko wpatruje się w nią z tym przerażeniem w oczach. Powoli otwiera mu usta...
   Dzwonek wyrywa ją z marzeń.
   No tak. Jest w klasie. Na lekcji. Uśmiecha się szeroko do profesora. Jeszcze nic nie jest skończone.

   Muzyka klubowa wwierca się w jej uszy niemalże powodując ból. To takie przyjemne. Niemalże tak bardzo jak widok przestraszonych oczu brata, gdy przyszła do domu. Nadal majej za złe, że oblała jego dziewczynę gorącym tłuszczem. Ale musiała to zrobić. Przecież tamta z tym swoim uśmiechem i gładką skórą była prawie tak samo ładna jak ona sama. Przynajmniej teraz żaden z chłopaków się za nią nie obejrzy.
   Siada przy barze i zamawia sok wiśniowy. W tym świetle tak bardzo przypomina on krew.
- Witaj, ognistowłosa.
   Słysząc lekko zachrypnięty, męski głos zastyga na moment. No tak. Dzisiaj założyła czerwoną perukę. Włoski na karku stają jej dęba. Jak przyjemnie byłoby poczuć nóż na gardle. Ale ci wszyscy ludzie nie mają wyobraźni. Nie wiedzą, jakie to może być przyjemne.
- Witaj, przystojniaku - odpowiada zachrypniętym głosem.
- Mogę postawić ci drinka, piękna?
- Możesz.
   Ma jakieś 20 lat. Tacy są najlepsi. Nie myślą mózgiem tylko hormonami. Tak łatwo nimi manipulować... Tak. Będzie dobry na dzisiaj.
   Wódka z sokiem wywołuje pieczenie w jej gardle, ale to tylko zaostrza jej apetyt.
- Możesz ze mną zrobić, co tylko zechcesz - szepcze mu do ucha i rusza na parkiet kręcąc biodrami. Chłopak natychmiast rusza za nią. To takie łatwe do przewidzenia... Czuje jego dłonie na tyłku. To będzie łatwy zawodnik.
   Idą prosto do małego magazynu w pobliżu sceny. Nikt tam nie zagląda, a muzyka jest tam tak głośna, że zagłusza wszystkie inne dźwięki.
   Ledwie zamykają się za nimi drzwi, on już przyciąga ją do siebie i całuje. Jego ręce wędrują pod krótką spódnicę dziewczyny.
- Nie tak szybko. Mamy dzisiaj trochę inne plany - szepcze do niego. Oplata go rękami i nogami. Widząc jego pytające spojrzenie całuje go w szyję.
- Dobrze, mała.
   Jego początkowe westchnienie zamienia się z skowyt, gdy zaciska zęby poniżej ucha. Jego ręce odpychają ją, ale ból i opór tylko ją rozpala. Zaciska zęby jeszcze trochę mocniej, a jego krew wypełnia jej usta.
   Strach zawsze dodaje sił. Teraz też, bo chłopak zrzuca ją z siebie i przyciska rękę do rany.
- Pojebało cię dziwko?! Od czubków uciekłaś?!
   Wybiega z magazynu. Ale ona już tego nie zauważa. Opiera się o jedną ze ścian i rozkoszuje się uczuciem krwi spływającej jej po brodzie i szyi. Jej metaliczny smak jest jak afrodyzjak. Oddycha ciężko i nierówno. Taką przyjemność czuła ostatnio wtedy, gdy przeleciała tu tego tamtego blondyna. Tego, który dał jej w twarz, gdy podrapała mu dla rozrywki plecy. To nic, że później wbiła mu pilniczek w ramię, a on zemdlał. Sam opór cholernie jej się podobał.
   Wstaje, ociera czerwoną ciecz ze twarzy i uśmiecha się. Tak. Ten wieczór był udany. Zrzuca perukę i zmienia bluzkę. Wychodzi z pomieszczenia. Ugryziony chłopak mija ją na środku parkietu i nie poznaje jej.
   Tak. To był dobry wieczór.
   Bardzo dobry.
   A to dopiero początek.
   
   Prawdziwe potwory rodzą się i żyją w naszych głowach.

***
Kolejne znalezione w zakątkach umysłu.
Fascynuje mnie zwrot "potwory w naszych umysłach".
Może dlatego tworzę to wszystko.
Bo mój własny potwór nie daje mi spokoju...

piątek, 1 maja 2015

Wszystko i nic

   Wiesz, czego mi brakuje najbardziej?
   Tego uczucia, że świat jest mój. Że mogę mieć wszystko, czego tylko zechcę. Że mogę być kim tylko zechcę.
   A nie mogę.
   Mój czas jest dokładnie policzony. Nie da się przeciągnąć tej granicy.
   Chcę mieć jeszcze tyle.
   Chcę więcej czasu. Chcę poznać to uczucie,gdy zasypiam bez cienia strachu, że jutro już się nie obudzę. Chcę poczuć, jak to jest być panem swojego losu.
   Chcę wiedzieć, jak to jest żyć normalnie.
   A nie mogę.
   Znam szpital. Znam obawę, że ten dzień jest moim ostatnim, że jutro nie będę w stanie żyć samodzielnie, że będę w całości uzależniona od innych. Znam strach, że choroba tym razem zwycięży mój organizm.
   Tylko takie życie znam.

***
Takie coś z cyklu "wyrwane z otchłani mojego pokręconego umysłu".
Różne rzeczy rodzą się w naszych głowach.
Ale tylko część z nich wychodzi na światło dzienne.
Najgorsze potwory rodzą się w naszych umysłach.
Też uważacie, że to fascynujące?

środa, 29 kwietnia 2015

Egzamin dojrzałości, kurde

Coraz bliżej matury, zaszczytnie zwane >egzaminem dojrzałości<. Z której strony ta dojrzałość, ja się pytam. Z której?
Każą nam pod wpływem stresu pisać jakieś wymyślone z kosmosu testy i weź tu wypadnij dobrze, skoro ciągle prześladuje Cię myśl, że te całe absurdalne wyniki będą miały cholerny wpływ na Twoje życie.
Jeśli ktoś uważa, że to normalne, to zapraszam go do kliniki specjalistycznej w mojej głowie, w której pewna moja część jest stałą pacjentką, ponieważ wierzy w ludzkość. Równie dobrze mogłaby wierzyć w wampiry i śpiące królewny, bo efekt byłby ten sam - wierzyłaby w coś urojonego. Wśród narodu coraz więcej debilizmu.
No bo jak inaczej na to patrzeć? Jakiś "nie za zdolny typ", który o tym co pisze nie ma najmniejszego pojęcia, wykuje się na blachę, trafią się zagadnienia, które przy takim sposobie nauczania będą dla niego łatwe i zda dobrze. A ktoś, kto naprawdę ma pojęcie o tym co pisze tego akurat dnia będzie się czuł źle lub coś takiego (nie napiszę, że będzie niedysponowany, bo chłopaki się krwią zaleją ^^) i nie napisze tak dobrze jak napisałby to normalnie. I w ogóle skąd ten pomysł, że matury będą sprawdzać naszą wiedzę ze wszystkich etapów kształcenia? Czyli łącznie z podstawówką i gimnazjum. To chyba największy idiotyzm w tym całym szajsie.
Wróć.
Zapomniałam o maturkach ustnych, że tak to pieszczotliwie nazwę. Bardzo proszę, ministrów, czy kogoś tam przy władzy (nawet prezydenta), żeby w telewizji zaliczył taką maturę pokazując, że to wcale nie jest takie trudne. Niech weźmie nieznany temat i w 15 minut napisze sobie KONSPEKT monologu, który będzie wygłaszać przez 10 minut. Nie zapomnijmy oczywiście o odwołaniach do lektur i innych tekstów kultury :). A potem niech jeszcze zinterpretuje wiersz. Ale niech uważa! Przecież jedno słowo za mało i nie określi tego, co dokładnie chciał przekazać poeta :D. Ale spokojnie. To przecież takie proste :). Czym tu się stresować?
Dobra. Kończę.
Rozpisałam się, a i tak prawie nikt tego nie przeczyta.
Ale co zrobisz? Nic nie zrobisz.

czwartek, 23 kwietnia 2015

Co za...

Ludzie. Jak ten czas leci. Zdaje się, że jeszcze tak niedawno zaczynałam liceum, a już jutro mam zakończenie roku.
Czemu? Ja się pytam czemu?
To jakiś absurd..

środa, 25 marca 2015

Tęsknota...

Najgorzej jest tęsknić za przeszłością.
Za tym, co się miało, co się przeżyło, co było.
Wiesz, jak to smakuje. Jak to wyglądało, jakie to było wspaniałe.
I tęsknisz. Cholernie tęsknisz, wiedząc jednocześnie, że już nigdy nie będzie tak samo. Że to, co było, już nie wróci, mimo, że dałbyś za to wszystko.
Wspomnień nie usuniesz. Mogą wyblaknąć, stracić na wyrazistości, ale będą. A razem z nimi będą miliony uczuć, które tak utajone rosną w siłę, aby potem wypłynąć na powierzchnię, zalewając cię tym całym szajsem, którego chciałeś się pozbyć.
Wspomnień nie wykasujesz. I w głębi duszy tego nie chcesz. Bo tęsknisz. Tęsknisz za tym, czego już nigdy nie będziesz mieć. Czego już nigdy nie spróbujesz, nie dotkniesz.
To najgorsze, co może człowieka spotkać.

niedziela, 8 marca 2015

Pustka

Wszystko jest takie cholernie puste... U większości ludzi takie same puste zachowania, te same puste słowa... Wszyscy chcą być do kogoś podobni. Coraz mniej w świecie indywidualności. To wszystko jest takie chore. Jakby bycie ideałem było dla ludzi największym priorytetem.
To po prostu śmieszne.

sobota, 28 lutego 2015

Ten szajs

Codziennie coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że ten świat byłby lepszy bez ludzi...

Serio. Pomyślcie nad tym. 
Całe zło, które spotkało ten świat, spowodowali ludzie. Wojny, zabijanie zwierząt, zanieczyszczenia wód i powietrza. Nie mam nic do takich pierwotnych plemion, bo one żyją raczej w zgodzie z naturą, ale my, którzy uważamy się za lepszych i wykształconych, zabijamy powoli ten świat. 
Taka prawda. Gdyby nie my, na Ziemi byłoby mniej tego całego szajsu i groźby globalnego ocieplenia. Misie polarne mogłyby żyć spokojnie, bez obawy, że pewnego dnia się utopią. 
"Ludzie ludziom zgotowali taki los".
To też prawda. Wojny, obozy zagłady, holocaust, prześladowania, dyskryminacje, rasizm. Myśląc nad tym dochodzę do wniosków, że zwierzęta są lepsze od ludzi. One zabijają by przetrwać. My - bo wybranym przez nas rządzącym ciągle mało wladzy. Mówi się na Stalina czy Hitlera, ale gdyby nie poparcie cywilów, nigdy nie zdobyliby wystarczająco dużo władzy, żeby zrobić to, co zrobili.
Największe zło może wyrządzić człowiekowi tylko drugi człowiek. 

środa, 25 lutego 2015

Krzyk ciszy

" Gdzie dziś marzenia nasze są? 
Blizny po szczęściu, oko zaszło mgłą
Mamy bezwietrzny wieczór
Cisza krzyczy szeptem, którego nikt nie umie słyszeć"...
Pih & Miodu - Echo.

Nie wiem czemu, ale zawsze gdy słyszę tą nutę to ciarki mam. Nie żeby była zła. Według mnie jest świetna. Po prostu jest tak prawdziwa, że aż nie da się inaczej.
No bo serio - ilu ludzi w dzisiejszych czasach docenia ciszę? Raczej autor nie o tym myślał pisząc ten tekst, ale mi akurat to przyszło do głowy.
Czy ktoś z was się zastanawiał, czym jest cisza?
Nie jest to nawet brak dźwięku, bo on w niej jest. Tylko na tyle niski, że my go nie wyłapiemy.
Z czego się ona składa?
Ze wszystkiego. Są w niej wszystkie nie wypowiedziane myśli, słowa, które padły, przebrzmiałe dawno krzyki i pełne uczuć milczenie. Jest w niej radość, smutek, gniew i rozpacz.
Zastanów się czasem, co może brzmieć w tej ciszy wokół ciebie. Nie słyszysz tego, ale nad tym pomyśl.
I zacznij zwracać uwagę na to, jak sam się w niej zapisujesz.

Szkoła jak zawsze nudna. No ale wszystko ma swoje dobre strony. Wczoraj był nią teatr. Samą sztukę już widziałam, ale ogólne wrażenie fajne.

wtorek, 24 lutego 2015

Witam w psychiatryku...

Tak jak w tytule - witam w psychiatryku.
A konkretnie w świecie mojego pokręconego umysłu. Nikt z nas nie jest do końca normalny. Kto uważa inaczej - jest chyba bardziej nienormalny niż ja.
Ten blog będzie skupiskiem różnych moich przemyśleń, uwag, ulubionych cytatów i wszystkiego innego, co nie daje mi spać po nocach. Wszystkiego, co składa się na moje dziwne "ja".
Bo czemu nie? Czasem dobrze tak co nieco z siebie wyrzucić. Jak ktoś nie będzie chciał czytać, to go nie zmuszam. A jeśli ktoś odkryje we mnie pokrewną duszę, to i lepiej.
Dzisiaj dużo pisać nie będę. Na to będzie jeszcze czas. Ale jeśli ktoś będzie miał pomysł na małą rozkminkę, to zachęcam do podzielenia się nim. Zawsze to lepsze niż ciągłe gadanie z głosami w swojej głowie.